Akular i Wino czyli jeszcze o serwisie w domu i poza domem.

CDN2

Możemy już spokojnie przejść do pytania drugiego i zastanowić się jak zaserwować wybrane przez nas wino tak aby ono samo nie poczuło się lekceważone (hi, hi, hi). Pytanie jest bardzo trafne i inteligentnie postawione, zwracając uwagę na miejsce serwowania wina. A więc dom, a nie restauracja. To dość istotna różnica, w kontekście samego serwisu. Od tego właśnie muszę zacząć, chcąc uzasadnić i obronić swój punkt widzenia w tej kwestii.

Przyznam Wam szczerze, że dość często przy okazji prowadzonych prezentacji sommelierskich otrzymuję pytania dotyczące samego serwisu. To chyba jedne z najlepszych pytań. Myślę sobie wtedy, że dobrze jest spotykać ludzi, którym to jeszcze „leży na sercu”. Bo trzeba wiedzieć, że, tak naprawdę, sukces serwisu leży w jego prostocie, w postawie kelnera i płynności. Przyjrzyjmy się, przez chwilę różnicom pomiędzy serwisem w domu i w restauracji. Będzie to dla nas pomocną wskazówką przy dochodzeniu do kolejnych wniosków.

W restauracji obsługuje nas kelner/ka czyli osoba kompletnie nam obca i bez jakiegokolwiek związku emocjonalnego z nami, i vice versalka. Ale to my mamy tam postawę oczekującą, oczekujemy bowiem dobrego serwisu bo za niego płacimy. To, z kolei, wytwarza między nami pewną postawę dystansu. Potęguje ją jeszcze dość duża dawka braku zaufania, którą przejęliśmy w spadku. Nie wiem czy wiecie, ale był taki czas w historii Europy, a konkretnie Włoch, kiedy dwie grupy zawodowe nie miały tam prawa do głosowania. Jedną z nich byli właśnie kelnerzy i kelnerki. Jak przedstawia się serwis wina w restauracji, w świetle przedstawionych założeń, i które z nich wydają się być najważniejsze? Oczywiście kwestie pieniędzy i zaufania grają tutaj pierwszorzędną rolę i wzajemnie się uzasadniają. Sprawa jest prosta. Ponieważ płacimy za wybrane przez siebie wino to chcielibyśmy wypić właśnie to, a nie tamto, „zasugerowane” przez nieuczciwego kelnera. Kłania się kwestia zaufania. Niestety, niejako ‘z bomby’ zakładamy, że coś może się wydarzyć. Chcemy zatem aby kelner otworzył butelkę wina przy naszym stoliku, zgodnie z kanonem sztuki kelnerskiej. Jeżeli jednak tego nie zrobi i przyniesie do stolika już otwartą butelkę (nawet jeśli będzie to dokładnie ta, przez was zamówiona), to macie święte prawo odmówić jej przyjęcia i poprosić o kolejną. Wszelkie wdawanie się w dyskusje lub wysłuchiwanie przyczyn takiego zachowania nie mają tu sensu i jeżeli kelner tego nie rozumie to należy, niezwłocznie poprosić do stolika, menagera restauracji. W tej sytuacji zawsze jesteście na pozycji wygranej. Gorzej jest kiedy menager okazuje się podobnym „cepem na ropę”. Wtedy wypada już tylko ‘zamówić’ palto i udać się do innego, bardziej cywilizowanego miejsca. Uwierzcie lub nie, ale są tacy właściciele restauracji, którzy pozwalają swoim kelnerom na takie praktyki. Dlaczego? Bo personel nie potrafi otwierać butelek korkociągiem przy gościach (sic!) A po co wydawać pieniądze na szkolenia załogi skoro w kolejnym sezonie przyjdą nowi…? Jeszcze bardziej ryzykowne wydaje się być zamawianie wina „na kieliszki” lub tzw.: house-wine. Tutaj możliwość błędu jeszcze łatwiej jest sprowokować. Rozumiem, że nie zawsze istnieje potrzeba zakupienia całej butelki, tak samo jak to, że nie każda restauracja tylko czyha na frajera. Tak się jednak już utarło i pewnie nic z tym nie zrobimy. Najlepszym wyjściem przy zamawianiu kieliszka wina jest zamówienie go przy barze, u barmana. On zawsze przygotowuje drinki na widoku i wiemy wtedy na sto procent co kupujemy a, od baru do stolika już nie jest daleko.

Zupełnie inaczej jest w przypadku domowego przyjęcia i nic z tego co napisałem powyżej nie ma tutaj swojego zastosowania, bo przecież: zaproszeni goście są nam znani i lubimy ich. Mamy postawę przyjacielską a nasi goście nam ufają i oczekują jedynie świetnej zabawy. Na pewno nie posądzają nas o jakiekolwiek kombinowanie. Wszystko powinno odbywać się jak najbardziej naturalnie i odpowiednio do swoich umiejętności. Szczególnie jeśli chodzi o wina zamykane korkiem. Jestem przekonany, że goście nie będą mieli nic przeciw temu, że wino będzie już otwarte czekało na nich na stole. Jeżeli jednak chcecie aby umiejętne otwarcie butelki, przy gościach, było częścią całego spektaklu to z pewnością goście też to docenią. Dla tych mniej wprawionych w operowaniu korkociągiem można zawsze zasugerować wina zakręcane zakrętką. Pamiętacie poprzednią notkę? One wcale nie są gorsze. Nie ma więc mowy o stosowności lub jej braku, w przypadku domowych przyjęć. Należy w sposób naturalny, swobodny i właściwy dbać o wszystkich biesiadników i wszystko wypadnie doskonale. Wszak wszyscy jesteśmy młodzi i młode wino przedłuża naszą młodość, niemal w nieskończoność.

Co zrobić jak pojawi się w towarzystwie jakiś bufon? No cóż, żadne towarzystwo nie jest doskonałe ale… to przecież nie nasza zasługa;-)))))))))))))))))))

Pozdrawiam,

Akular i wino – c.d.

Myślcie sobie co chcecie. Albo nie, właściwie to powinienem tu wtrącić swoje pięć groszy. Osobiście myślę sobie, że ktoś komuś zapłacił aby przeforsować lub dobitnie uzasadnić,  wprowadzenie zakrętek na rynek. W końcu 30 lat pracy nad czymś i przekonywań o przydatności wynalazku może się upominać o zapłatę, prawda? A może lobby zatwardziałych tradycjonalistów i konserwatystów przestraszyło się, że kiedyś nie wystarczy korków dla ich ulubionych, wysoko cenionych win i dlatego powiedzieli ‘tak’. Tak czy owak, nie myślcie sobie, że winem na świecie rządzą tylko i wyłącznie takie skrajnie poglądowe klany. Problem zamknięć butelek był, i jest nadal, rozpatrywany przez wielu niezależnych specjalistów naukowych i ekspertów sommelierstwa. Zresztą, jak mawiają nasze Babcie: „kij ma zawsze dwa końce”, więc i same alternatywne zamknięcia nie są idealne jak się okazuje.

Jeszcze w latach 70-tych, krótko po pierwszym ‘zakrętkowaniu’ szwajcarskich win, poddano temu eksperymentowi także wina z Bordeaux, z winnicy Château Haut-Brion, i obserwowano je przez jakiś czas, jak dobrze pamiętam chyba ponad 10 lat. Rezultat eksperymentu określono jako doskonały i nie stwierdzono różnicy w jakości win między tymi z butelek korkowanych i zakrętkowanych. Niemniej jednak, poczyniono uwagę, że po tym okresie plastik w zakrętce jakby nieco ‘parciał’ i wtedy miałoby dochodzić do powstawania zagrożenia nadmiernej oksydacji, czyli psucia się wina. Można by powiedzieć, że zakrętka obroniła swoją obecność na światowym rynku wina, gdyby nie małe ‘ale’. Otóż, okazało się, że zakrętka ma idealne, wręcz zbyt dobre, właściwości uszczelniające, o wiele lepsze niż naturalny korek, niestety.(???) No właśnie, głos w tej sprawie zabrała kiedyś jedna z najbardziej szanowanych, znanych i opiniotwórczych kobiet-Sommelierów, Jancis Robinson. Otóż, zwróciła Ona uwagę na fakt, że zbyt idealne właściwości uszczelniające zakrętki sprawiają, że wino zamiast ulegać procesowi oksydacji ulega procesowi redukcji. Można powiedzieć, że po prostu ‘dusi się’ bez dostępu powietrza.

Korki syntetyczne – to kolejna grupa „nowo-zamknięć”, które jak się okazało też nie są takie ‘święte’. Wydawać by się mogło, że jest to idealne zamknięcie bo plastik nie będzie powodował nieprzyjemnego smaku „skorkowanego” wina. I rzeczywiście, nie powoduje ale, jego właściwości plastyczne (szczelność) okazały się być o wiele gorsze od naturalnego korka i na dłuższą metę, wino szybciej się starzało, czyli oksydowało.

Korki szklane – tak, dobrze widzicie, także istnieją! Nawet przywiozłem sobie taki jeden, z Californi, gdzie w winnicy La Crema butelkuje się ich Pinot Noir – wspaniałe wino, polecam. Fachowo nazywa się to Vino-lok lub Vino-Seal a jest to zwykły, szklany grzybek z niewielką, plastikową uszczelką! Dacie wiarę? I też, nie ‘korkuje’ wina i doskonale uszczelnia je ale, jego koszt jest zbyt wysoki więc nie ma jeszcze szerokiego zastosowania.

Czytając ostatnie trzy akapity nie macie wrażenia, że namieszałem nieco z tym powietrzem w winie? I z tymi zamknięciami co to miałyby idealnie chronić przed zepsuciem się wina? To, w końcu, o co chodzi z tym powietrzem? Jest dobre czy niedobre dla wina?  Ma być w 100% szczelnie zamknięte czy nie?

No właśnie, chyba nadszedł czas aby przedstawić dwóch ‘cichych bohaterów’. Albo, ‘dwóch braci’ albo, ‘dwa charaktery- czarny i biały, bobry i zły’… A tak naprawdę, to  dwa procesy związane z winem: STARZENIE i OKSYDACJA – to jedna i ta sama ‘osoba’. To synonimy określające ten sam proces utleniania się naszego szlachetnego trunku. Z winem jest jak z człowiekiem. Żeby mogło długo i godnie się starzeć musi mieć dostęp do powietrza. Nie aż tak duży, jak ma człowiek, naturalnie, ale na miarę jego potrzeb. I tę, odpowiednią miarę, zapewnia mu właśnie korek naturalny, jak się okazuje. Jego mikro-pory pozwalają powietrzu na bardzo powolne przenikanie do wnętrza butelki, na przestrzeni wielu lat leżakowania w odpowiednich warunkach. To powietrze właśnie sprawia, że wino traci swój piękny, młodzieńczy kolor głębokiego rubinu na rzecz brązu i ‘wygładza’ młode garbniki czyli taniny sprawiając, że wino staje się mniej szorstkie w odczuciu, bardziej zbalansowane pod względem ilości poszczególnych komponentów.. Chcąc obrazowo zilustrować to, o czym mówię możemy spróbować wyobrazić sobie piękny, wartościowy przedmiot z drewna, który pod wprawnymi rękoma rzeźbiarza, przy pomocy delikatnego papieru ściernego, otrzymuje idealnie gładki i jeszcze bardziej pożądany wygląd.

Czyżby więc należało wyciągnąć wniosek, że alternatywne sposoby zamykania wina nie okazały się być godnymi zastąpienia naturalnego korka? Nie do końca tak. Wolałbym sprawić niniejszym artykułem zmianę opinii na temat zakrętek i innych ‘korków’. One nie są złe, spełniają swoją rolę doskonale. Jak wspomniałem wyżej, dopiero po 10 latach zakrętka przestaje spełniać swoje zadanie. A pamiętacie co pisałem na temat wina, które pijemy na codzień? Pijemy młode wino! Czyli takie, które nie ma więcej niż 10 lat. A więc, nie ma potrzeby patrzeć na wino zakręcane zakrętką, jak na produkt gorszej jakości, w stosunku to tych win z tradycyjnym korkiem, bo tak wcale nie jest. Porzućmy więc stereotypy i opinie ‘ekspertów’ i cieszmy się wspaniałymi winami, nie koniecznie zamykanymi naturalnym korkiem.

Na pytanie 2 odpowiemy sobie przy okazji kolejnego spotkania, pozdrawiam.

C.D.N2

 

Akular i Wino – Korek w nie/łasce i otwieranie wina do posiłku

 1.    Dlaczego niektóre wina są zakręcane zwyklackim metalowym korkiem, a niektóre są kulturalnie zatykane korkiem z korka? 

 2. Czy wino podawane do kolacji, obiadu czy jakiegokolwiek innego posiłku, który to organizujemy we własnym domu, a nie w lokalu, możemy otwierać przy gościach, na ich oczach wręcz, czy to niestosowne. Zwłaszcza w kontekście tych korków.

 

Odkąd, w latach 80-tych ubiegłego stulecia, wprowadzono na szeroką skalę butelki zakręcane zwykłą zakrętką, rozgorzały dyskusje na temat zasadności wprowadzenia tego wynalazku.

Sama zakrętka powstała już w latach 60-tych, we Francji, ale to Australijczycy podjęli pierwsze próby jej powszechnego zastosowania. W latach 70-tych pojawiły się w Europie pierwsze roczniki win zakręcanych. Próbie nie poddano wtedy żadnych szacownych win z Bordeaux, a tylko pewne szwajcarskie białe wina, ze szczepu Chassellas, które są szczególnie uczulone na „skorkowanie”. Wszystkim było trudno zaakceptować nowy trend, stąd dopiero od lat 90-tych ten rodzaj zamknięcia, tak naprawdę, na stałe zdobył sobie uznanie.

Osobiście uważam, że powinno się podejść do tej „sensacji” z pewnym chłodnym rozsądkiem  zadając sobie pytanie, czy gdybyśmy sami od pokoleń wyrabiali wino, zgodzilibyśmy się na coś, co mogłoby zepsuć owoc naszej ciężkiej pracy? Pytanie to jest proste. Dlaczego więc odpowiedź nie może być jedyna i jednoznaczna? Czy siła tradycji w winiarstwie jest tak ogromna, że opiera się wszelkim próbom wprowadzenia choćby odrobiny nowoczesności? Często dziwi mnie fakt, że chociaż, przez ostatnie 50 lat wprowadzono wiele udogodnień związanych z samym procesem produkcji wina, poprawiając w ten sposób wielokrotnie jego jakość, kwestia korka stoi, wielu decydentom, kością w gardle. O co zatem chodzi? No cóż, jak mawiały nasze Babcie: ‚jak nie wiadomo o co chodzi, na pewno chodzi o pieniądze’, a mądrość naszych ‚Babci’ów i Dziadków’ nie podlega dyskusji, prawda?

W ogóle, zauważyłem na własny użytek, że im więcej czytam na tematy związane z winem, tym bardziej skłaniam się ku stwierdzeniu, że jedynym, bezwzględnym i niezakłamanym procesem zachodzącym w świecie wina jest sam proces fermentacji. Po nim już nic nie jest takie samo.

Korek, taki mały a robi tyle hałasu. Najlepszy pochodzi z Portugalii i ten kraj eksportuje go najwięcej . Pamiętam jak 10 lat temu czytałem artykuł, w magazynie Decanter, w którym autorzy ‘bili’ na alarm, że trzeba ratować plantacje korka bo jest ich coraz mniej i nie wiadomo co to będzie, jak produkcja wina będzie galopować w ‚takim’ tempie. Faktem jest, że korek to nie włos i na głowie nie rośnie. Jego kultywacja jest bardzo czasochłonna i w związku z tym kosztowna, co z kolei dość znacznie przyczynia się do poziomu cen samego wina.

Drzewo korkowe musi najpierw rosnąć przez 25 lat aby było gotowe do pierwszych zbiorów. Żniwa korkowe, czyli obdzieranie pni drzew z kory, odbywają się co 9 do 12 lat. Tyle bowiem potrzebuje dąb korkowy, po pierwszych zbiorach,  aby ponownie przyodziać się w drogocenną korę. Warto tutaj wspomnieć, że drzewo nie jest, oczywiście, ścinane w trakcie żniw, a sam proces zdejmowania kory nie jest dla niego szkodliwy. Wszystkie prace przy zbiorze kory wykonywane są ręcznie, przy pomocy niewielkich siekierek. Trzeba więc mieć nie lada umiejętności i doświadczenie, żeby wykonać te prace bez uszczerbku dla pnia dębu. Jeden dąb żyje zwykle od 150 do 250 lat i w trakcie swojego żywota wydaje od 10 do 12 zbiorów.

Zakręcaną butelkę, jak już wspominałem, wprowadzili na rynek światowy Australijczycy, chociaż mieli z tym wiele kłopotów. Szczególnie we własnym kraju, gdzie po początkowym zachwycie w latach 70-tych, następna dekada wyparła całkowicie zakrętki, aż do początku lat 90-tych, kiedy to udany come back udowodnił, że ten rodzaj zamknięcia doskonale się sprawdza. Ich wina dalej cieszą się doskonałą jakością choć otwierają się jak butelki taniego wina marki ‘wino’. Nie śledzę statystyk, nie mam tych najnowszych, mogę jedynie przypuszczać, że wybór zakrętek (w przypadku Australii) mocno wpłynął na ilość eksportowanego wina. Jeszcze parę lat temu ten kraj był absolutnym liderem pod względem wina wysyłanego w świat. Jeżeli udało im się, dzięki taniej zakrętce, znacznie obniżyć koszty produkcji wina, bez uszczerbku dla jego jakości, to tym samym mogli jeszcze bardziej zwiększyć swoje wyniki eksportowe. Czy to nie brzmi logicznie? Po co więc upierać się przy tradycyjnym korku skoro można inaczej?

Innym czynnikiem przemawiającym za zastąpieniem korka naturalnego  alternatywnymi sposobami jest coroczny, szacunkowy, raport mówiący o 5% ilości wina „skorkowanego”, na świecie. Biorąc pod uwagę globalną produkcję wina, pewnie 5% nie jest dużą stratą. Ale patrząc od strony matematycznej, każde 5% od dużej kwoty to jest już duża suma, prawda?

Kilka lat temu, w innym magazynie poświęconym winie – Wine Spectator- czytałem o… nadprodukcji korka naturalnego!!! Zaraz, zaraz, przecież minęła dopiero dekada od momentu kiedy alarmowano o kurczących się zasobach „sadów korkowych” i teraz co, nagle przybyło sadów? Tak za pomocą różdżki?

C.D.N…

Ewa i Wino – Dobre wino, a zdrowie c.d.

Jak widać trudno jest, w ogóle, poznać coś bez próbowania. Odpowiadając wprost, jest to wręcz niemożliwe. Ale istnieje pewna szansa stwierdzenia czy dane wino rokuje żeby być dobrym w smaku – czyli odpowiadać naszym upodobaniom lub im nie odpowiadać. Aby jednak osiągnąć taki stan wiedzy i doświadczenia trzeba dużo trenować, czyli degustować różnych rodzajów win by znaleźć ten właściwy styl wina nam odpowiadający.

Nieustanny trening z czerwonym winem przynosi wiele korzyści zdrowotnych. Według badań naukowych przeprowadzanych wielokrotnie i przez różnych specjalistów okazało się, że wino czerwone jest o wielej zdrowsze od białego. Nie znaczy to wcale, że białe wino jest szkodliwe. Czerwony trunek ma jednak więcej dobroczynnych substancji niż jego biały brat. Ponieważ nie jestem specjalistą w dziedzinie medycyny to odsyłam Was do fachowej literatury lub opracowań na ten temat. Warto przejrzeć także medyczne fora internetowe i zgłębić tę wiedzę, poważnie. Pozwolę sobie, jedynie, przytoczyć kilka przykładów potwierdzających zasadność systematycznego picia czerwonego wina. Pamiętać również należy, że systematyczność nie jest synonimem zwrotu „na umór” lub innego, które jasno sugeruje bezkarne nadużywanie szlachetnego trunku. Życzyłbym sobie i Wam wszystkim abyśmy jak najszybciej doszli, w Polsce, do takiego poziomu kultury picia wina jak we Francji. W tym kraju, już od wielu lat, notuje się najniższy procent zachorowalności na choroby układu krążenia. Powodem takiego pięknego stanu rzeczy nie jest, bynajmniej, dieta. W wielu regionach bowiem jest ona tak samo tłusta jak polska albo nawet bardziej. W dobrym zdrowiu Francuzów utrzrzymuje właśnie systematyczne picie wina. Czy myślicie, że są to tylko najlepsze wina z dobrych roczników? Oczywiście nie. Są to zwykłe, codzienne, młode wina podawane do posiłków. A oto niektóre dobrodziejstwa czerwonego wina:

  • ANTYOKSYDANTY – odpowiedzialne za starzenie się komórek. Jest ich 10 razy                                  więcej niż w winie białym.
  • POLIFENOLE – znajdują się w pestkach, skórkach i szypułkach winogron. Obniżają                 ciśnienie tętnicze, chroniąc przed zawałem. Ich ilość w winie                                   zależy od rodzaju szczepu winogron, regionu pochodzenia i                              techniki produkcji wina.
  • FLAWONOIDY – obniżają zły cholesterol (LDL) i zapobiegają zlepianiu się płytek                       krwi. Chronią więc przed miażdżycą i zakrzepami krwi. Zwiększają                    poziom dobrego cholesterolu (HDL) i w ten sposób chronią przed                        udarem mózgu. Poza tym, wzmacniają nasz system odpornościowy                        (immunologiczny).
  • RESWARATROL i KWERCETYNA – chronią nasze DNA oraz niszczą wolne rodniki,                                                 które są odpowiedzialne za chorobę wieńcową.
  • KWAS ACETYLOSALICYLOWY – czyli słynna Aspiryna, która rozrzedza krew.
  • ALKOHOL – rozszerza naczynia, dzięki czemu zwiększa średnicę tętnic wieńcowych.              Wpływa na lepsze odżywienie serca, zmniejszając ryzyko jego                                    niedokrwienia. Przeciwdziałając zwężeniu się naczyń, zapobiega                              palpitacjom serca wynikających ze stresu.
  • POTAS – Jego duża zawartość sprzyja leczeniu nadciśnienia tętniczego.
  • GARBNIKI – czyli Taniny. Wpływają dobrze na układ pokarmowy powodując                            wzmożone wydzielanie śliny i produkcję enzymów trawiennych (wino                        do posiłku!!!). Poprawiają ukrwienie układu pokarmowego, co                             powoduje szybsze przenikanie składników odżywczych do krwi.

Wypadałoby teraz poradzić coś wszystkim tym, których boli głowa po wypiciu czerwonego wina. Powiem Wam, że… nic Wam nie powiem :). A tak na serio, to sprawa ta jest już tak popularna na świecie, że istnieje nawet tzw.: syndrom bólu głowy po wypiciu czerwonego wina. Oznacza się go angielskim skrótem RWH, co znaczy ‘Red Wine Headache’. Z tego co wiem, nie ma jednoznacznie określonej przyczyny powstawania tego bólu. Prowadzono i dalej się prowadzi badania w tym kierunku ale, jak to gdzieś fajnie przeczytałem: „Nikt nie będzie otwierał sobie przewodu doktorskiego lub profesury aby zgłębić taki problem jak również, pewnie żaden z obecnie istniejących autorytetów medycznych nie zaryzykuje  swojego dobrego imienia, żeby zająć się takim tematem”. Tak czy owak, hipotez jest wiele. Za jedną z najbardziej „popularnych” przyczyn tego bólu uznawano, do niedawna, obecność w winie SO2. Okazało się jednak, że alergią na tę substancję chemiczną jest obciążony niecały 1 % populacji na świecie a osób, które boli głowa po wypiciu wina, jest znacznie więcej. Poza tym udowodniono, że osoby uczulone na SO2 odczuwają dolegliwości związane z problemem oddychania a nie z bólem głowy. Naukowcy zwrócili także uwagę na fakt, że wiele białych, słodkich win zawiera znacznie więcej SO2 niż wina czerwone, a nikt nie skarży się na bóle głowy po ich wypiciu. Kolejnym przykładem obalającym tę hipotezę są suszone owoce, które często zawierają dwutlenek siarki. Po nich także wszyscy milczą. Wyniki innych badań wskazywały, z kolei, na garbniki jako przyczynę bólu głowy. Eksperci udowodnili, że garbniki powodują uwalnianie się serotoniny w organizmie a ta, w dużych ilościach, może powodować bóle głowy u tych ludzi, którzy zwykle cierpią na bóle migrenowe. No tak, ale ci bez bólów migrenowych też cierpią na RWH, więc to nie może być przyczyna. Poza tym zwrócono uwagę na fakt, że zarówno czekolada, soja jak i herbata także zawierają garbniki, a nikt nie skarży się na bóle głowy po ich spożyciu.

Więc jak to jest? Wygląda na to, droga Ewo, że sami musimy znaleźć antidotum na  bóle głowy, gdyż wino czerwone warto pić i basta 😉

Pozdrawiam

 

P.S.

Moje ostatnie doświadczenia z jedną Szaloną od dietetyki i zdrowego żywienia każą mi przypuszczać, że syndrom RWH wynika z odwodnienia organizmu. O konieczności picia wody podczas picia wina, Adam trąbi zawsze i wszędzie, gdyż to jest ważne. Spróbuj Ewo nawodnić organizm PRZED spożyciem wina i zobaczysz, jak wtedy zareagujesz na samo wino.

Ja też pozdrawiam- Kasia

 

 

Ewa i Wino – Dobre wino, a zdrowie

  1. Po czym poznać dobre wino bez próbowania ????
  2. Słyszałam, że zdrowsze wina, to czerwone wina. Ale mnie po czerwonych boli głowa. Więc jak to jest???

 

Witam ponownie i przepraszam za zwłokę. Okres letni inaczej zarządza czasem i tego właśnie czasu mi ostatnio brakuje. Ale, „…nic to Baśka…” jak mawiał Wołodyjowski. Żeby nie było zbyt naukowo w te wakacyjne dni, poruszymy dzisiaj lajtowe tematy.

Pytanie pierwsze, pewnie nieświadomie, zawiera w sobie dość istotną, ukrytą kwestię do omówienia i zrozumienia. Zanim odpowiemy sobie na nie, zastanówmy się nad takim pytaniem:

Co to znaczy, dobre wino?

Dla wielu z nas, słowo ‘dobre’ lub ‘niedobre’ jest określeniem uniwersalnym, zawierającym w sobie naszą ogólną reakcję na cały zestaw cech danego wina i jest to określenie błędne, niestety. Naturalnie, użycie tego słowa jest wygodne i szybkie ale, w wielu przypadkach, pozbawia nas samych możliwości głębszej analizy takiego wina. Jego zastosowanie wynika również często z faktu braku umiejętności posługiwania się właściwą nomenklaturą związaną z winem.

Pamiętacie? Pisałem już o tym wcześniej, że nasza wiedza na temat wina jest chaotyczna i niepoukładana. Brak struktury wiedzy sprawia, że wielu codziennych ‚spożywaczy’ chciałoby być ekspertami od wina, ale bez konieczności uczenia się o nim. Efekt dialogów na temat właśnie spożywanego wina kończy się często następująco:

Kobieta próbuje zagaić: „dobre winko, co?”

‘Ekspert’: „Przestań Baśka, kwach jakiś!…”

Taki ‘ekspert’ to często osoba, która pije dużo wina, często je pije i… ‚z niejednego pieca wino piła’. Więc wie i koniec. Tymczasem, okazuje się, że tak naprawdę to na świecie istnieje wiele tysięcy win za wyjatkiem dwóch: dobrego i niedobrego. Istnieją bowiem tylko wina, które odpowiadają naszym preferencjom smakowym i takie, które im nie odpowiadają, ale wszystkie i tak są dobre.  Jednoznaczne, często kategoryczne, określanie wina mianem ‘niedobre’ nie jest specjalnie grzeczne i mile widziane, szczególnie w towarzystwie. Nigdy nie wiemy kto obok nas siedzi lub stoi i kogo taka opinia może urazić lub sprawić, że pomyśli o nas jak o ignorantach. Dlaczego należy zatem być powściągliwym w wyrażaniu opinii ‘dobre’ – ‘niedobre’? Głównie dlatego, że dla wielu ludzi zawodowo zajmujących się winem taka ocena jest zupełnie niezrozumiała z następującego powodu: oba te słowa są dla nich jedynie wstępnymi słowami technicznymi określającymi kondycję wina, to znaczy:

wino dobre = wino nie zepsute, nadające się do degustacji i konsumpcji, np.: nie skorkowane

wino niedobre = wino zepsute, nie nadające się nawet do degustacji a co dopiero do  konsumpcji, np.: skorkowane, najczęściej.

Po stwierdzeniu takiego faktu (zwykle nosem, zanim jeszcze spróbuje) zawodowiec powie jedynie, że dzisiaj jednak może nie będzie pił z powodu migreny aniżeli miałby głośno wyrazić swoją negatywną opinię na temat winka, które wyraźnie smakuje Baśce.

I znowu okazało się, że temat ‚lajtowy’ okazał się zawiły…

c.d.n.

Jazz I Wino – c.d.

Grand Vin de Bordeaux; Grand Vin de Burgogne; Reserva – Classico; Bordeaux Supèrieur; Crianza – Reserva – Gran Reserva; Vintner’s Selection; Special Selection; Première Cru; Grand Cru; Winemaker’s Selection; Owner’s Choice –  to jedne z wielu oznaczeń na etykietach, które przyciągają naszą laicką uwagę i mogą brzmieć obiecująco. Ale, obiecując co? Nie wszystkie zebrane tu frazy mają znaczenie dla jakości wina tudzież jego wieku. Albo inaczej, w niektórych krajach je mają bo wymaga tego prawo danego kraju, ale w innych znaczą zupełnie co innego lub są jedynie frazą marketingową, która zresztą działa!!!

A propos wieku wina. Można by było stworzyć niezły indeks pojęć, słuchając co ludzie mówią, związanych z interpretacją znaczenia daty na etykiecie butelki. Odchodzę teraz delikatnie od tematu, ale warto wiedzieć co, tak naprawdę, znaczy „vintage” czyli „rocznik”. Informacja ta jest najbardziej przydatna tym zapaleńcom i posiadaczom wysublimowanych podniebień lub ustalonych wymagań wobec wina, którzy konsekwentnie śledzą i analizują każdy rok pod względem pogody i od tego uzależniają zakup swoich ulubionych win. Ponieważ każdy rok jest inny to to samo wino, z tej samej winnicy, z tych samych szczepów, ma prawo być inne i zwykle jest inne każdego roku. Dla nas, codziennych miłośników i spożywaczy wina, ta informacja nie jest istotna. My wolimy wypić wino, aniżeli zastanawiać się najpierw czy pogoda była dobra i czy warto je kupić, prawda? Niemniej jednak, jest małe ‘ale’, bardzo istotne. Otóż, bardzo Was proszę, nie kupujcie win, które tej daty na etykiecie nie mają. Ja wiem, wszyscy staramy się kontrolowac wydatki, a takie wino jest niedrogie i w dodatku, „…sąsiadka cioci Krysi mówiła, że jest to świetne wino…” Jednym z wielu przykładów takich win na naszych półkach jest wino C… R… Ale to są jedynie wyroby wino-podobne (brrr!!!). Dlaczego? Otóż, docieramy teraz do sedna znaczenia daty i zasadności jej obecności na etykiecie butelki.

Rocznik, czyli data na etykiecie oznacza TYLKO i JEDYNIE, rok zbioru winogron. Nie ma żadnego związku z jakością wina, bylejakością wina lub jego czasem spędzonym w beczce, poza nią, w karafce, szafie, na półce lub innym miejscu gdzie leżakowało. Jej obecność na etykiecie jest jednak szalenie ważna, bo mówi nam, że wino podlega jakimś tam, choćby minimalnym,  rygorom apelacyjnym czyli jakościowym. Jej brak na etykiecie niech będzie od dzisiaj znakiem dla nas, że nie warto takiego wina kupić bo, między innymi: nie wiemy z jakich szczepów jest zrobione, z jakiego roku pochodzą zbiory i nie wiemy nawet gdzie je zebrano. Może nawet winogrona lub już wyciśnięty sok przybyły z innego kraju…, a kupujemy właśnie butelkę „francuskiego” wina? Jeżeli więc chcemy przynajmniej w niewielki sposób cieszyć się jakością wina to proszę, omijajmy te ‘zlewki’ szerokim kołem.

Wracając do tematu pierwotnego. Jak, spośród gęstwiny fraz, wyczytać te właściwe informacje dotyczące jakości wina? Nie jestem w stanie ich wszystkich tu wyjaśnić bo znów wyjdzie mi książka telefoniczna a nie artykuł. Ale jeden przykład nie zaszkodzi:

Włochy – tam jest wiele przepięknych win, a jednym z najbardziej uznanych regionów winiarskich jest Toskania. To tu powstaje jedno z najbardziej znanych i popularnych win czerwonych – Chianti. Mówiąc bardziej precyzyjnie, wino to powstaje w podregionie o tej samej nazwie, Chianti. Masz teraz w ręku dwie butelki Chianti: na jednej jest napisane Reserva a na drugiej Classico. Jeżeli nie jesteś osadzony głęboko w temacie, to termin Classico może się kojarzyć z czymkolwiek, w zależności od domyślnego tłumaczenia słowa na język polski, prawda?, np.: wyrób jest ‘klasyczny’, może robiony starą, wypróbowaną metodą? A tak naprawdę wyraz ten niesie w sobie informację o konkretnym miejscu wytworzenia tego wina. Tak, już wiemy, że w Toskanii i w podregionie Chianti ale…. W tym właśnie podregionie jest jeszcze wydzielony kolejny, najbardziej centralny pod-pod region podregionu Chianti, długi na zaledwie 100km i szeroki na 7km. Z niego właśnie pochodzą najlepsze z najlepszych win Chianti i o tym właśnie mówi fraza Classico. Reserva natomiast może mieć inne znaczenia, znane jedynie lokalnym spożywaczom, którzy znają producenta, od lat kupują u niego wino i wiedzą co miał na myśli pisząc je na etykiecie. Jeden z producentów regionu Toskanii, który produkuje cudowne wino Brunello di Montalcino, i uważany jest za ojca nowoczesnej wersji tego wspaniałego wina – Biondi-Santi – terminem Reserva oznacza wina zrobione z krzewów szczepu Sangiovese, które muszą mieć co najmniej 25 lat. Inni producenci mogą odnosić się do konkretnej, specjalnie wydzielonej parceli winorośli lub innych ważnych czynników, które ich zdaniem wpływają na wyjątkowość ich wina. Nie ma więc jednoznaczności. Crianza – Reserva – Gran Reserva. Ten zestaw, z kolei, może być dobrym przykładem na prawne zastosowanie pewnych terminów, które mają swoje znaczenie, np.: w Hiszpanii. Wina białe i czerwone, w myśl tego prawa, muszą leżakować (starzeć się) odpowiednio długo aby móc nosić jedną z tych nazw. Przy czym, starzenie się ma miejsce nie tylko w beczce, ale także w butelce zanim wino zostanie wypuszczone na rynek.

No, to daliśmy sobie trochę Jazz’u z tym leżakowaniem, co?

Pozdrawiam.

Jazz i Wino – Leżakowanie wina

Wiem, że kupujemy wina jak leci, ale aby było dobre ile min. musi leżakować???

Czy po roku można mówić o dobrym winie?? bo jak to mówią im starsze tym lepsze;-)

 

Jazz i wino to niezłe połączenie. Przyznaję, bez przymusu i lizusostwa, że to moje ulubione połączenie, niemal idealne. Żeby było idealne potrzebne mi są jeszcze dwa elementy: dobra kolacja oraz towarzystwo mojej Myshy i KoCórki (teraz to już jest lizusostwo, hi, hi).

Ale Jazz!

No dobra, pozwoliłem sobie na chwilę prywaty, a teraz do roboty. Pytanie jest tak ‘szerokie’, że łamy tego bloga nie są w stanie go ogarnąć w całości. Ale, może to i dobrze. Pomyślałem sobie, że rozbijemy go na dwie części żeby się lepiej przyswajało. Zresztą, ostatnio zafundowałem Wam tasiemca i przestaliście czytać. Dreamu mnie oświeciła, że nie mogę pisać ‘książek’ na blogu bo się zniechęcicie i przestaniecie pisać komentarze oraz nas odwiedzać. A ja potrzebuję Waszych komentarzy bo z tego rodzą się kolejne pomysły i tematy do dyskusji.

Zobaczmy jak jest z tym kupowaniem wina na zasadzie „jak leci”. Gdyby rzucić takie pytanie szerokiej rzeszy czytelników, mogłoby się to okazać przysłowiowym „wsadzeniem kija w mrowisko”. Zaraz rozgorzałaby dyskusja i znalazłoby się wielu obrażonych lub dotkniętych, którzy wiedzą jak to robić „właściwie i poprawnie”. A tak naprawdę, to faktycznie, poruszamy się po tym polu trochę po omacku bo brakuje nam jeszcze pewnej struktury wiedzy o winie. Celowo podkreślam to słowo bo, moim zdaniem, najwięcej brakuje nam właśnie tego. Samej wiedzy nie, bo tej jest u nas wiele chociaż jest ona bardzo chaotyczna i niepoukładana. Częstokroć powielona od niewłaściwego momentu, zasłyszana w hurtowni przy zakupie wina lub, wyssana podczas imprezy. A jeszcze gorsze jest to, że wiele sklepów specjalizujących się w sprzedaży wina dba jedynie o pełne półki sklepowe, a pomija pustki na półkach w głowach swojego personelu sprzedającego.  Paradoks tej sytuacji polega na tym, że, wielokrotnie, sami właściciele takich sklepów uważają temat wina za tak rozległy i skomplikowany dla samych siebie, że dochodzą do wniosku, iż lepiej polegać na poziomie wiedzy samych kupujących. Jest wtedy nadzieja, że biznes i tak się będzie kręcił (bo wino jest przecież coraz bardziej „trendy”), a nie trzeba będzie inwestować w szkolenie personelu! Szkoda, że nie zdają sobie sprawy z faktu jak niewiele ich dzieli od tego, żeby zwielokrotnić swoje zyski, jedynie poprzez wprowadzenie do swoich sklepów pewnej struktury elementarnej wiedzy o winie. Nazwałbym nawet to całe zjawisko brakiem szacunku do potencjalnych kupujących, od których „wyciąga” się pieniądze za „niekompletny” towar. Wielu z nas bowiem, wciąż, uważa wino za towar bardziej „elitarny” od innych i chętnie dowiedziałoby się więcej na jego temat, przy okazji zakupu.

Ile wino musi leżakować, minimum, aby było dobre? To bardzo złożone pytanie, które można by porównać do takiego pytania: Ile czasu trzeba leżeć na słońcu, żeby się dobrze opalić? W obu przypadkach można udzielić tej samej odpowiedzi: zależy od jednostki. O ile, trudniej jest przeanalizować setki lub tysiące osób aby znaleźć ‘złoty środek’, o tyle łatwiej jest się zapoznać z charakterystyką tzw.: „Wielkiej 6”, szczepów winnych, aby wiedzieć czego spodziewać się po tym lub tamtym winie. Owa struktura to klucz do pewności siebie, która potem umożliwi odpowiadanie, sobie samemu, na coraz to trudniejsze pytania związane z winem.

Czy po roku można mówić o dobrym winie? Bo jak to mówią czym starsze tym lepsze.

Absolutnie tak, wino to radość, a radość to młodość. Nie czekajmy do czasu, aż osiągnie ono wiek słuszny i cieszmy się teraz młodym winem. Pisałem już o tym w poprzedniej notce, przy temacie napowietrzania, że w codziennym życiu przeciętnego miłośnika i ‘spożywacza’ wina te najstarsze roczniki będą stanowiły minimalny margines.

Kupując wino w sklepach często przysłuchuję się szeptanym komentarzom różnych ludzi, którzy polecają sobie wina w oparciu o dziwnie lub mądrze brzmiące słowa umieszczone na etykietach butelek. Według nich, świadczą one bowiem albo o jakości albo o wieku wina.  Utwierdzam się wtedy w przekonaniu, że jak powiedziałem wcześniej, wiedza o winie jest chaotyczna i niepoukładana, zasłyszana często od osoby, która „ponoć” zna się na rzeczy…

c.d.n.

Rychoc i Wino – Dekantacja wina i jego „napowietrzanie”

  Jak długo trzeba dekantować (tak to się nazywa?) wino? Czy to zależy od gatunku, czy wieku?

 Na początek, rozróżnijmy dwa pojęcia, które wiążą się z dzisiejszym tematem i, które dla wielu osób znaczą to samo, a jeszcze dla wielu innych są powodem frustracji wynikającej z dylematu: na ile jeden proces jest częścią drugiego? I czy, w ogóle, napowietrzanie i dekantacja mają ze sobą coś wspólnego?

Przyjrzyjmy się, zatem, bliżej obu pojęciom:

Dekantacja – jest to proces, który dotyczy nie tylko wina i pewnie zdarzył się już niejednemu z Was, w codziennym życiu. Otóż, polega on na próbie oddzielenia dwóch substancji przebywających w jednym pojemniku. Przykład z życia? Proszę bardzo. Wlej do słoika wodę i olej. Poczekaj aż wszystko się ustoi, a następnie dokonaj procesu dekantacji, czyli oddzielenia wody od oleju. Ponieważ jest lato i wszyscy lubimy się kąpać, to proponuję kolejny eksperyment na… plaży. Do podobnego słoika wlej wody morskiej z piaskiem. Poczekaj aż się ustoi i potem, powoli, zlej samą wodę zostawiając kawałek plaży w swoim nowym, szklanym akwarium. Dokładnie tak samo sprawa się ma z winem. Chcemy je oczyścić z czegoś co nie nadaje się do picia. Dotyczy, głównie, win starych. Wrócimy do tego później.

Napowietrzanie – jest to proces, równie powszechnie, stosowany w naszym codziennym życiu. Przykładem może być zwykły pokój lub sala konferencyjna, w której przebywa wiele osób. W pewnym momencie, wszyscy pragną już tylko jednego – powietrza! Różnica między ludźmi a winem, w tym przypadku, polega na tym, że dla tych pierwszych powietrze jest niezbędne do właściwego funkcjonowania a dla tego drugiego jest, właściwie,…dużym wrogiem. Ale, też nie tak do końca. Wino (szczególnie czerwone)potrzebuje, bowiem, powietrza do tego aby się przed nami otworzyć i zaprezentować swoje wszystkie walory aromatyczno smakowe. Dotyczy, głównie, win młodych. Tutaj, też, powrócimy za chwilę.

Teraz już skupmy się na tych dwóch procesach, w odniesieniu, tylko, do wina.

Wino jest „istotą żywą” i jest zamknięte w butelce aby mogło sobie żyć (młode wino bez potencjału starzenia) oraz, aby się mogło godnie starzeć (młode wino z potencjałem starzenia). Powietrze jest jego śmiertelnym wrogiem. Życie każdego wina zaczyna się, natychmiast, kończyć w momencie jego otwarcia czyli, kontaktu z powietrzem. Następuje wtedy proces gwałtownego utleniania (oksydacji), który sprawia, że po kilku dniach wino już nie jest winem. Dlatego też, należy zawsze skończyć otwartą butelkę wina, najlepiej jeszcze tego samego wieczora bo następne dni przynoszą już, tylko, coraz więcej rozczarowania. Nasuwa się teraz pytanie: co to jest wino młode i stare? No właśnie. Ponieważ wino jest, naprawdę, bardzo złożonym produktem,  musimy podejść do tego pytania w sposób bardzo ogólny, użyteczny dla nas, codziennych, zwykłych konsumentów wina. Jest, bowiem, wiele czynników które musielibyśmy wziąć pod uwagę, chcąc zgłębić poprawnie ten temat. Ale, nie jest nam to potrzebne ponieważ i tak, większość z nas będzie pić, w swoim życiu, głównie wina młode. Przyjmuje się, że wino młode powinno się wypić w przeciągu 2 – 5 lat od daty jego powstania, a więc od daty umieszczonej na etykiecie butelki (tzw.: vintage). Czy znaczy to, automatycznie, że wszystkie wina powyżej 5 lat to wina stare? Oczywiście, nie. Ale nie znaczy to, również, że po tym czasie młode wino nie nadaje się już do spożycia. I tu właśnie rozpoczyna się owa „złożoność” wina, której teraz nie będziemy zgłębiać. Aby lepiej zobrazować „życie” i „potencjał” wina, porównajmy je z formą przygotowania lekkoatlety do ważnych zawodów sportowych albo, w ogóle, z życiem sportowca wyczynowego. Do pewnego momentu jego możliwości rosną, jest wciąż młody i pnie się do góry aż, przychodzi szczytowy moment formy lub okres w życiu, po którym krzywa sprawności zaczyna już tylko opadać. To nie znaczy, że już nie jest dobry, ale potencjału wystarczy już na niedługi okres czasu. Są oczywiście, nieliczne, wyjątki, które są w pełni sił nawet po 40 roku życia (pamiętacie włoskiego bramkarza piłkarskiego Dino Zoff?). To są właśnie takie szlachetne butelki wina, za które należy ‘słono’ zapłacić. Długo dojrzewają i pięknie się starzeją. W przypadku wina, generalnie rzecz biorąc, jego potencjał zależy od szczepu winnego, z którego powstało, miejsca urodzenia gron, roku urodzenia gron i umiejętności jego twórcy. Przyjmijmy, że wina w wieku 5 -10 lat (z potencjałem) to pretendenci do elitarnego grona starców, a te powyżej 10 lat to już szacowna Rada Starszych.

Wracamy teraz do Dekantacji: do picia nie nadaje się osad, który gromadzi się w butelce, poprzez lata leżakowania i dlatego chcemy się go pozbyć. Innym osadem mogą być tzw.: kryształki wytrąconego kwasu winowego, które (najczęściej) można spotkać przyczepione do dna korka. Nie są one, w ogóle, szkodliwe, nie mają smaku i zapachu i nie sprawiają, że wino jest zepsute. Powstają wskutek przechowywania lub transportu wina w temperaturze poniżej 10C. Wino stare dekantujemy do karafki. Zanim jednak rozpoczniemy proces powinniśmy „uspokoić” wino. Ten wstępny proces nazywa się „sedymentacją” (ang: sediment – osad) i polega na tym, że odstawiamy butelkę, w pozycji stojącej, w bezpieczne miejsce, gdzie nikt jej nie będzie wstrząsał, przechylał, przestawiał, na kilka/naście godzin, w zależności od ilości spodziewanego osadu oraz stanu wstrząśnienia przed odstawieniem do sedymentacji. Kiedy wino jest już ‘spokojne’, przenosimy je delikatnie, w pionie, do miejsca dekantacji i otwieramy butelkę. Obchodzimy się z nią jak z bombą, nie chcemy ponownie wzniecić osadu w butelce. Unosimy powoli, oburącz, nad karafkę i bardzo wolno przelewamy wino do karafki. Można oprzeć szyjkę butelki o rant karafki, drugą ręką trzymając dno butelki i sterując prędkość przepływu wina. Wolną ręką podstawić (wcześniej przygotowaną) zapaloną świeczkę, pod szyjkę butelki tak, aby widzieć osad zbliżający się do karafki. Wina starego nie da się, nigdy, zlać do ostatniej kropli. Dlatego potrzebne jest źródło światła, które nam powie, w którym momencie przerwać proces dekantacji i odstawić resztę wina z osadem, na bok. Myślę, że w tym momencie właśnie odpowiedziałem na dzisiejsze pytanie, jak długo należy dekantować wino. Czy długość procesu zależy od gatunku i wieku wina? Nie, należy go tylko dobrze wykonać. Czy dekantacja wina ma coś wspólnego z napowietrzaniem? Tak, napowietrzanie jest jej częścią bo przelewając wolno, wino do karafki dostarczamy powietrza, które je ‘otwiera’.

Wróćmy teraz do kwestii napowietrzania. Jak już wspomniałem wcześniej, dotyczy wina młodego, które także chcemy ‘otworzyć’. Technika tej metody jest, zgoła, odmienna od dekantacji. Według mnie, samo otwarcie wina i pozostawienie go w butelce, żeby „pooddychało” przed rozlaniem, mija się z celem. Dlaczego?

Otóż, jeżeli przyjmiemy, że celem tego procesu jest dostarczenie jak największej ilości powietrza do wina, żeby się otworzyło to, patrząc na średnicę szyjki butelki (średnio: 18 mm), nie można spodziewać się inwazji powietrza do wewnątrz. Zatem, co najlepiej zrobić? Tak, przelać je do karafki. Ale, nie tak powoli, z uczuciem i namaszczeniem. W jedna rękę ujmij karafkę, w drugą rękę otwartą butelkę i jednym, zdecydowanym ruchem umieść ją nad karafką, do góry dnem! Nie ma osadu, nie ma problemu! Niech więc wodospad wina wpada do niej, niczym Niagara, i tworzy w jej wnętrzu obfitą pianę! Zlej wino do ostatniej kropli, odstaw karafkę na kilkanaście minut i masz wino gotowe do podania swoim gościom, rozbudzone i otwarte. Jeżeli podoba Ci się butelka lub karafka nie grzeszy wyglądem, wlej wino, ponownie, do butelki (radzę skorzystać z lejka) i postaw na stole, byle nie na samym obrusie! Ale o tym może kiedy indziej.

Cóż zatem wspólnego ma napowietrzanie z dekantacją? Nic.

No to pozdrawiam i do następnego zrazu.

 

Akular i Wino – Etykieta serwisu

1.    Komu najpierw nalewamy wino? Sobie,
swojej połówce, mamusi czy teściowej?

2.    Czy wino może nalewać kobieta, jeżeli towarzystwo jest mieszane,
ale wśród płci brzydkiej nie znajduje się jej osobisty mąż/przyjaciel
osobisty/gospodarz?

3.    Czy ma to w ogóle jakieś znaczenie, kto nalewa wino?

Zacznę od końca tego złożonego pytania. Naturalnie, to ma znaczenie chociaż, bardziej istotne jest to komu się nalewa wina, w pierwszej kolejności, aniżeli kto to robi. Domyślam
się, że pytanie dotyczy sytuacji domowych, a nie biznesowych, bo, w pytaniu podani
są członkowie rodziny i przyjaciele. To nieco zmienia całą sytuację, ale nie
aż na tyle żeby nie można było ustalić pewnego wzorca zachowania. Generalnie
rzecz ujmując, doskonały serwis polega na jak najbardziej możliwej, logicznej
prostocie i ona właśnie gwarantuje, w 99%, podjęcie właściwej decyzji, nawet
jeśli myślisz, że niewiele wiesz na temat poprawnego serwisu. Zatem, do rzeczy:

Na przyjęciu mogą się znajdować następujące grupy ludzi:

Goście Honorowi, Goście, Gospodarze

Najpierw polewamy Gościowi Honorowemu przyjęcia, jeżeli taki istnieje (bez względu na
płeć i wiek; to może być także para gości honorowych, wtedy oczywiście
zaczynamy od kobiety), następnie Kobietom i potem Mężczyznom.

Gospodarze są serwowani na końcu, zawsze! Nawet, jeżeli sami są Gośćmi Honorowymi i nie ma innych osób przewidzianych do serwisu, to uczynią największy honor swoim
gościom wtedy, kiedy samych siebie zaserwują na końcu.

Należy kierować się dyskretną oceną wzrokową i starać się serwować według
starszeństwa. Pamiętaj, nie chodzi o dokładne ustalenie wieku, z jednej strony,
ale też, nie dopytujemy gości w przypadku wątpliwości, z drugiej strony.
Ponieważ, w  Polsce, dużym szacunkiem
darzymy kobiety to, często, pomimo faktu, że jest ona Gospodarzem, serwujemy ją
jako ostatniego gościa żeńskiego, ale przed gośćmi męskimi. To jest błędne
pojęcie szacunku do gości i kobiety, szczególnie przez małżonków i sprawia, że,
w mgnieniu oka, Gospodarz (tu: kobieta) staje się ważniejszy od przybyłego Gościa.
Facet dobrze kombinuje…’koszula bliższa ciału…’, ale przy stole to nie
działa.

Czy wino może nalewać kobieta? Oczywiście, szczególnie wtedy gdy mamy do czynienia z „babskim” wieczorem.

Zwykle, jednak, towarzystwo jest mieszane i wtedy, wszystko zależy od wzajemnej
zażyłości, znajomości i świadomości gości na temat sytuacji panującej u
Gospodarza, w tym wypadku kobiety. Jeżeli wszyscy powszechnie wiedzą, że
Gospodyni żyje samotnie to, automatycznie, przyjmą jej serwis jako rzecz
normalną. Obecna, na przyjęciu, płeć męska może stać się potencjalnym
„polewaczem” ale, to Gospodarz powinien zadbać o to i wiedzieć czy proponując
to Gościowi nie sprawi, że ten poczuje się niezręcznie lub, co jeszcze gorsze,
niezdarnie. Naturalnie, może zapytać, czy dany gość zechciałby pełnić honory
Gospodarza. Warto, taką rolę, powierzyć facetowi, którego się zna, tzw.:
zaufanej osobie, szczególnie, gdy goście są różnego pochodzenia i niezbyt
dobrze znają się wzajemnie. Może się, zdarzyć, że jeszcze przed
rozpoczęciem imprezy znajdzie się Rycerz, który, z szacunku dla Białogłowy,
ogarnie towarzystwo. Wtedy, Gospodyni powinna podziękować Gościowi za chęć
pomocy oraz, oznajmić pozostałym Gościom, że Rycerz przejmuje obowiązki
Polewacza. To miły gest, zarówno w stronę Rycerza, jak i Gości. On poczuje się
świetnie w roli gospodarza, a Ona, jeszcze lepiej w roli gościa. Należy pamiętać,
że Gospodarz jest zawsze odpowiedzialny za atmosferę przyjęcia, bez względu na
to czy jest kobietą czy mężczyzną. Dobrze by było gdyby Gospodyni znała
umiejętności potencjalnego polewacza, gdyż:

Jeżeli facet podejmie się wyzwania to, automatycznie, „staje się” gospodarzem i powinien wiedzieć, że będzie serwowany (przez siebie) jako ostatnia osoba w towarzystwie. Gospodyni zaś, stanie się ostatnią kobietą serwowaną jako Gość. Jeżeli, jednak, nie masz
pewności, że tak się stanie to pomyśl czy nie lepiej zrobić to samemu?

 

No właśnie, a jak się zachować przy serwowaniu Rodzinie? Przecież
wszyscy należą do rodziny?!

Zasada jest bardzo prosta: „CZYM DALEJ TYM BLIŻEJ”.

Członkowie rodziny najbliżsi nam, Gospodarzom, będą serwowani na końcu. Czym dalsi
członkowie, tym pierwej winni być serwowani. Przecież nie chcemy aby pomyśleli,
że przyjechali do nas z daleka i właśnie stamtąd będą serwowani, prawda? Zatem,
jeżeli jesteś kobietą i serwujesz wino to, pierwsza Teściowa, potem Twoja Mama
i potem Twój Mąż. Na końcu Ty. Nawiasem mówiąc, to właściwie On powinien
chwycić za butelkę i obsłużyć swoje kochane kobiety, nie czekając na
zaproszenie. Jeśli tego nie robi to zmień faceta, jeśli jeszcze nie jest za późno,

Pozdrawiam i do poczytania.

LAWINA, NIE – ŚMIERTELNA

wcale, pytań o winie, spadła na moją głowę i bardzo się z tego cieszę. To bardzo logiczne pytania.

Witajcie wszyscy Ci, którzy są blogowymi przyjaciółmi mojej Dreamu. Dzięki za te wszystkie pytania tym, co mieli odwagę je zadać. Mam nadzieję, że w trakcie naszych audycji winiarskich przyłączy się do nas jeszcze większa rzesza tych, którzy nie zawsze mogą zasnąć z powodu tego szlachetnego trunku. Uwierzcie lub nie, ale naprawdę, nie wiedziałem od czego zacząć dopóty, dopóki nie pojawiły się Wasze pytania. Ponieważ „wino jest odpowiedzią Ziemi na zaloty Słońca” to nic dziwnego, że dla wielu z nas wiedza o nim wydaje się być lekko kosmicznego pochodzenia. Poza tym, ta piękna tradycja, obcowania z winem, dopiero dojrzewa w naszym kraju. Nie wymagajmy więc, od niemowlaka, wspinaczki na K2.  Mam nadzieję, że nie pomyśleliście, ani przez chwilę, że ja to mam fajnie i nie  mam wątpliwości, jeśli chodzi o wino. No cóż, nic bardziej mylnego, mam ich bardzo wiele. Czym głębiej wchodzę do mojego winnego lasu tym więcej drzew tam znajduję, a wtedy nawet GPS nie zawsze mi pomaga.  Całe szczęście, że wiemy z której strony otwiera się butelkę bo inaczej nie wiedzielibyśmy, z której strony to wszystko ugryźć.

 Tak czy owak, temat jest bardzo wdzięczny i, o dziwo, dość prosty, co postaram się Wam wszystkim pokazać w kolejnych odcinkach. Jestem pewien, że żaden GPS nie będzie nam potrzebny, do naszych winnych rozważań, i wszystko utrzymamy w konwencji prostej i przyjemnej. Bo, tak naprawdę, potrzebne są nam rzeczy proste i użyteczne. Zauważyłem, że niektóre pytania ocierają się także o tematykę związaną z savoir vivre i samym serwisem wina. To tez podniosło mnie na duchu bo to znaczy, że jest duch w narodzie, chcemy się uczyć i widzimy potrzebę asocjowania się z tym co piękne, eleganckie i przyjemne. Wiem, że macie poczucie humoru i dystans do siebie, to widać po Waszych wpisach na blogach i rozmowach z moją żoną. To dobry znak, bo będziemy mogli pośmiać się bez żadnych obaw.

Jak to widzę technicznie? Pomyślałem, że chciałbym Was uhonorować jakoś, każdego z osobna,  za te wszystkie pytania, które już są i za te co nadejdą oraz, żeby moja notka była odpowiedzią dla danej osoby zadającej pytanie i oczekującej na odpowiedź. Przyjmijmy zatem, że cały cykl będzie się nazywał: „ NICK i Wino”. A więc, każda notka będzie zatytułowana, po prostu, Waszym Nickiem i, poniżej,  pytaniem zadanym na blogu Dreamu, np.:

Adam i Wino

‘Dlaczego wino robimy z winogron a nie z arbuza?’

W ten sposób, łatwo, będziecie mogli, już po  pierwszym kliknięciu, stwierdzić czy nadeszła już odpowiedź na Wasze pytanie. Co o tym sądzicie?

… dziękuję, bardzo się cieszę, że się Wam ten pomysł podoba.

 

Pozdrawiam Was wszystkich i do poczytania.